W opowieści o nieszczęściu Rohingów najbardziej uderzyło mnie to, że odsłania ona też prawdę o człowieku i nikłość tego, co w swej głębokiej wierze o sobie uznaje on za największą wartość, za którą gotów jest oddać życie, a którą bez wahania poświęca, by to życie choćby jeszcze przez chwilę ocalić.
Wojciech Jagielski
Najważniejszy wrzesień świata to wstrząsający reportaż o Rohingach, prześladowanych przedstawicielach muzułmańskiej mniejszości w Birmie. We wrześniu 2017 roku kolejna już fala rządowych represji wobec ludu Rohinga przybrała kształt starannie zaplanowanej i przeprowadzonej z zimną krwią czystki etnicznej. Śmierć poniosło wówczas co najmniej dwadzieścia pięć tysięcy osób, a setki tysięcy musiały uciekać do Bangladeszu. Do dziś przy granicy z Birmą, w największym kompleksie obozów dla uchodźców na świecie wegetuje blisko milion ocalałych z pogromu Rohingów. Marek Rabij poleciał tam na początku 2018 roku, a w kolejnych miesiącach wracał jeszcze kilkakrotnie, by dokładniej przyjrzeć się warunkom w obozach i wysłuchać dramatycznych opowieści ich mieszkańców.
Wiedziałem już o obozach na tyle dużo, by zdawać sobie sprawę, jak wiele rzeczy i zjawisk nazywa się tutaj normalnymi, choć nie mają nic wspólnego ani z normalnością, którą znam ze swojego życia, ani nawet z tym, co jeszcze niedawno wydawało się normalne samym Rohingom. Normalny jest widok dzieci licytujących się w zabawie na liczbę śmierci, które widziały na własne oczy. Normalny jest też głód i niedożywienie. Normalne staje się nawet to, że pracownicy administracji odpowiedzialni za bezpieczeństwo współpracują z gangsterami rozprowadzającymi na terenie obozów narkotyki i porywającymi dzieci na handel, a bezpieczne rzekomo szałasy, z pompą oddane przez administrację uciekinierom, stawia się na skraju cuchnących malarycznych rozlewisk. „Normalne” w obozach Rohingów oznacza miarę wspólnego doświadczenia, nic ponadto.
(fragment)